mottoW 2013 roku Naczelny Sąd Administracyjny pogubił się próbując znaleźć odpowiedź na pytanie czy obywatel ma coś do powiedzenia w sprawie swojej własnej przynależności do kościoła. Z pierwszych czterech wyroków w marcu i kwietniu wynikało, że niekoniecznie. Dopiero przy „drugiej serii” w październiku zwyciężył pogląd, że jednak tak. Byłoby to śmieszne gdyby nie było tak smutne. Oznacza bowiem, że konstytucja z 1997 roku ma jedną cechę wspólną z PRL-owską z 1952 roku – jest dobra tylko mało używana. „Wolność religii dotyczy również wystąpienia ze związku wyznaniowego” – doniosła jakby ze zdziwieniem w lipcu 2013 „Gazeta Prawna”. Co i tak oznaczało wówczas jedynie, że gwarancją wolności sumienia i wyznania w Polsce jest „instrukcja Michalika” czyli ściągawka dla proboszczów wrzucona na episkopat.pl. Dopiero na widok tego kuriozum NSA trzy miesiące później doszukał się suwerenności Polski (co padło wprost w uzasadnieniach). W ten sposób prawie ćwierć wieku po „odzyskaniu niepodległości” w 1989 roku wolność religijna w Polsce znalazła potwierdzenie jako tejże niepodległości konsekwencja. Inaczej mówiąc – groch z kapustą. Ani słowa o całym (tragicznie obcym) dorobku na ten temat, choćby w komentarzu generalnym numer 22 Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka z 30 lipca 1993 roku (jednocześnie z podpisaniem w Polsce konkordatu!) czy raporcie Specjalnego Sprawozdawcy ONZ ds. Nietolerancji Religijnej z 30 grudnia 1996 roku (punkty 70-80). Jeśli do wolności sumienia i wyznania dochodzi się przez suwerenność państwa to znaczy, że nikomu na niej nie zależy i tylko czekać aż ktoś ją schowa do szafy. Uderz w stół a minister Andrzej Lewiński się odezwie.Wydaje się, że każdy ma prawo przyjąć do swojego grona kogoś, kto spełnia wymagane warunki i każdy ma prawo określić w jaki sposób można wystąpić z określonej organizacji” – powiedział niedawno dla PAP. Tak mu się wydaje i co mu kto zrobi?

Jest zupełnie inaczej kiedy mówimy o prawach kościołów. Pokazała to sprawa Jonathana W. – obywatela Wielkiej Brytanii wyznania mojżeszowego, który chciał przynależeć do gminy żydowskiej w Krakowie. Okazało się, że w styczniu 1997 roku posłowie wymyślili, że żydów z importu nam nie potrzeba i wpisali do ustawy o stosunku Państwa do gmin wyznaniowych żydowskich, że nie mogą być wyznawcami i koniec (typowy przykład „pisania kura przez ó” w ustawie). Pan Jonathan doprowadził do tego, że głupi przepis znalazł się w Trybunale Konstytucyjnym. Marszałek Sejmu Ewa Kopacz w stanowisku z 18 czerwca 2014 roku zamiast przyznać to co widać gołym okiem jęła przekonywać, że to… wewnętrzna sprawa rabinów.

cale2

Kluczowe jest zdanie „w warunkach obowiązującego konstytucyjnego modelu stosunków państwo-kościół nie do pomyślenia jest sytuacja, w której władze publiczne miałyby zmuszać związek wyznaniowy do przyjęcia do swego grona osoby niepożądanej przez ów związek„. W porządku, ale spójrzmy na drugą stronę tego medalu. Powstanie zdanie „w warunkach obowiązującej wolności sumienia i wyznania nie do pomyślenia jest sytuacja, w której władze publiczne miałyby uznawać za wiernego związku wyznaniowego człowieka, który sam temu zaprzecza„. Jest to dokładnie ta sama zasada dobrowolności wiary. Amerykanie przerobili to w latach 80-tych dzięki niepozornej pielęgniarce Marian Guinn. To jednak nie tylko jest do pomyślenia, ale tak przez długi czas było. Skończyło się to wymęczonymi wyrokami NSA na trójkę (co nawet nie było jego winą). A Biuro GIODO za chamskie wmawianie ludziom, że są katolikami tylko o tym nie wiedzą udzieliło sobie rozgrzeszenia trzema słowami: „skomplikowana sytuacja prawna„.

Pierwszym, który odkrył przydatność wyroku VI ACa 81/03 (w istocie dotyczącego shunningu religijnego Świadków Jehowy) do forsowania hegemonii kościoła nad wiernym – cztery lata przed panią marszałek – był Marcin Krzemiński z Kancelarii Prawa Kanonicznego „Kanonista”. Napisał o tym do „Dziennika” już w sierpniu 2010 (strzelając byka przy doktrynie Kościoła, którą odwrócił, bo gdzieś mu dzwoniło tylko nie w tym kościele). Marszałek Sejmu Ewa Kopacz mówiła adwokatem kościelnym. I nawet nie to przeraża tylko łatwość z jaką – swoim podpisem – sklerykalizowała prostą sprawę. Pod wpływem opinii Sejmu Trybunał Konstytucyjny w ogóle nie wydał wyroku, uciekając najpierw w pokrętne wyjaśnienia dlaczego „nie może” a potem i tak „sygnalizując” Sejmowi, że ustawę trzeba zmienić (czyli przerzucając własne zadania na Sejm). Czyli nie skrytykował radosnej twórczości posłów kto może być żydem tylko przeciwnie – uznał ją za nieistotną. To logiczna konsekwencja ignorowania wiernych. Zdanie odrębne (które sprowadzało się do tego, że przynależność do wyznania nie może być organiczona warunkiem polskiego obywatelstwa, co Trybunał powinien przecież poprzeć w imię tak hołubionej wolności religijnej!) zgłosił jedynie sędzia Wojciech Hermeliński. Tym razem o „źrenicy konstytucji”, jak nazwano wolność religijną w sprawie uboju rytualnego, sędziowie Teresa Liszcz, Andrzej Rzepliński (katolik nagrodzony przez papieża za zasługi dla Kościoła), Leon Kieres (bezstronny były prezes IPN) oraz Marek Kotlinowski (bezstronny były prezes ultrakatolickiej Ligii Polskich Rodzin) jakoś nie pomyśleli.

Nasza nierówna walka o zbilansowanie praw wiernego i jego kościoła – by zapewnić dobrowolność wyznawania wiary – była nie tylko publiczna, ale bardziej uzasadniona niż pismo obecnej premier do Trybunału Konstytucyjnego – ale zrobiono wszystko, by ją zatrzymać i sprowadzić do skądinąd nawet nieprzeczytanego kanonu 751 Kodeksu Prawa Kanonicznego (co samo w sobie pokazało jak bardzo była potrzebna). Dlatego na tę z trudem wywalczoną kruchą równowagę nadal są ataki, by przywrócić nieznany poza Polską „sakrament apostazji”. Jak na ironię to wszystko dzieje się przy doprowadzonej do absurdu klauzuli sumienia, która jest bliźniaczką prawa do porzucenia religii. Tymczasem Rzecznik Praw Obywatelskich odcięła się nawet od minimalistycznego postulatu powrotu do stanu z lat 1990-1997 czyli niepłacenia za – wprowadzone prawem zwycięzcy – lekcje religii. Nie z tej nadal niedostatecznej równowagi powinien się wycofać Naczelny Sąd Administracyjny tylko z idiotycznej, ignorowanej przez Kościół i przemilczanej na śmierć zasady, że katolicy nie mają prawa do decyzji GIODO. Taka jest „obecna interpretacja” cyfry 3 stosowana przez Biuro GIODO od 15 miesięcy. Tyle zostaje ze „źrenicy konstytucji” po zdrapaniu lakieru.