Na tym portalu zebrane są zdecydowanie zbyt liczne przykłady manipulacji i złej woli czy wręcz oszustw dokonywanych przez księży stykających się z osobą, która chce formalnie wystąpić z Kościoła katolickiego. We Włoszech były to wezwania do osobistego stawienia się w kurii (żeby nie uznawać wysyłania listów), uporczywe sprowadzanie sprawy na tory teologii czyli „więź ontologiczną z Mistycznym Ciałem Chrystusa” (żeby twierdzić, że z Kościoła nie można wystąpić, co ostatecznie odrzucił wprost sam Watykan), wyciąganie z kapelusza kanonu 220 Kodeksu Prawa Kanonicznego (żeby pokazać, że sprawę reguluje prawo kanoniczne), robienie dobrej miny do złej gry po przegraniu batalii i wreszcie wysłanie odpowiedzi po łacinie (!). Polscy księża nie są tu gorsi. Instrukcja biskupów wręcz nakazuje im kluczyć, stosować psychomanipulację i traktować „wiernych” przedmiotowo. Konsekwencje tego omówione są tutaj, tutaj i tutaj.

Wszystkich przebił jednak ksiądz Robert Karolak z parafii Ofiarowania Pańskiego na warszawskim Ursynowie. Jego odpowiedź do pani Jolanty, która chciała wystąpić z Kościoła, jest trudnym do pobicia przykładem zakpienia z „wiernego”. Otóż pani Jolanta – nie mając ochoty fatygować się do kościoła, tym bardziej z innymi – wysłała tzw. akt apostazji listem. 25 sierpnia 2008 ks. Karolak wystosował odpowiedź. Powinien napisać, że nie może uznać samego podpisu – co wcześniej w podobnym przypadku zrobił notariusz kurii krakowskiej, ks. Krzysztof Tekieli. Nie zrobił ani tego ani nawet nie napisał żeby przyszła ze świadkami (co jest niepotrzebne jeśli się używa dostępnych tu formularzy). Napisał pismo z którego wynika, że z Kościoła mogą wystąpić tylko głęboko wierzący. Bo ci, co nie przyjmują kolędy nie mają na co liczyć. Parafia „nie posiada informacji o jej zamieszkaniu pod wskazanym adresem”. Pewnie by posiadała gdyby pani Jolanta robiła przelewy na konto parafii albo organizowała pielgrzymki. Oczywiście ksiądz Robert Karolak kłamał. Pani Jolanta mieszkała pod tym adresem od czterech lat i skoro ksiądz sam napisał, że nie przyjęła kolędy 12 stycznia 2007 to znaczy, że wiedział kto jej nie przyjął. W zasadzie to nie było to nawet kłamstwo tylko kpina w żywe oczy. Księża muszą wiedzieć kto mieszka na terenie ich parafii a osoby nieprzyjmujące kolędy otoczone są szczególną „opieką duszpasterską”. Sama odpowiedź księdza Karolaka wskazuje na jego manipulację ponieważ gdyby faktycznie nie wiedział kto mieszka pod tym adresem to by nie pisał o kolędzie w styczniu 2007 roku, która nie ma żadnego znaczenia. Była to tylko dziecinna forma „zemsty” za nieprzyjęcie kolędy. Zresztą nawet gdyby pani Jolanta wprowadziła się pod ten adres dzień wcześniej (!) to i tak nie miałoby to nic do rzeczy. Gdyby chciała przelać 10 tys. zł na konto parafii (w PKO SA!) to przecież nie wzywałby jej z dowodem osobistym i prawem własności do lokalu żeby zobaczyć kto zacz, tylko odnotowałby, że bogata parafianka mieszka pod tym a tym adresem. I tak samo powinien był zrobić z pismem, które otrzymał, nawet gdyby był to pierwszy kontakt z nową „wierną”. Wówczas na przeszkodzie stanąłby brak dodatkowego dowodu tożsamości nadawcy (co w tej samej sprawie wytknęła parafia miejsca chrztu). To, co wymyślił ksiądz Robert Karolak w ogóle nie istnieje jako przeszkoda – jest to tylko kolejny dowód, że stosowanie się do reguł kościelnych to sposób na to żeby nic nie załatwić.

Facebook Comments

Post a comment