Po styczniowym przewrocie kopernikańskim czyli rozpoczęciu rozstrzygania przez GIODO sporów z proboszczami, adwokaci Kościoła w pierwszej kolejności zaczęli walczyć o wstrzymanie wykonania nakazów GIODO. Mówią mniej więcej tak: zrobimy tę adnotację, ale nie teraz tylko po prawomocnym wyroku; nie będziemy go robić póki jest o to batalia sądowa. Używając urzędniczego żargonu – „co do zasady” nie jest to problemem, nawet jeśli nie za bardzo wiadomo po co w ogóle te wnioski, bo postępowania egzekucyjnego w trakcie procesów GIODO przecież nie robi. Diabeł tradycyjnie tkwi w szczegółach czyli używanych argumentach. Wszystko co należy zrobić żeby takie wstrzymanie wykonania decyzji „na po wyroku” było możliwe to wykazać, że „zachodzi niebezpieczeństwo wyrządzenia znacznej szkody lub spowodowania trudnych do odwrócenia skutków„. Jest to – i powinno być – kompletnie oddzielone od skargi na samą decyzję GIODO. Jak mówi NSA: „rozpoznając wniosek o wstrzymanie wykonania przedmiotu zaskarżenia Sąd nie dokonuje oceny zasadności skargi„. Jeśli argumenty za wstrzymaniem wykonania decyzji celowo zlewają się z argumentami przeciwko decyzji a w skrajnym wypadku powielają je – mamy do czynienia z manipulacją, czymś w rodzaju techniki „stopa w drzwiach„. Gdyby sąd (który podejmuje taką decyzję) uznał „proceduralnie” zarzuty „merytoryczne”, które dopiero mają trafić na wokandę to praktycznie byłoby po procesie zanim by się zaczął, bo proboszcz parafii mógłby z uśmiechem powiedzieć, że sąd już podzielił jego argumenty w postanowieniu o wstrzymaniu wykonania decyzji. W najlepszym wypadku sędziowie musieliby się wykręcać, że „tamto” przyznanie racji proboszczowi nie przekłada się na proces, który właśnie rozpatrują. Wyszłoby pewnie jeszcze gorzej niż to brzmi. Ponieważ Kościół niestety przyzwyczaił do tego, że przysłowiowe odwracanie kota do góry ogonem to jego największa broń (patrz: Kościół próbuje „obejść” ustawę?, 6 kwietnia 2014) nie powinno dziwić, że ten kolejny trik wydaje się być stosowany z premedytacją.
Główny adwokat Kościoła użył dwóch takich wytrychów – nakaz GIODO nie może zostać wykonany ponieważ kuria tego nie akceptuje (o co jest cała walka!). Drugi wytrych jest już chyba desperacją, bo brzmi już tylko komicznie. Nie można otóż wpisać adnotacji o wystąpieniu z Kościoła, bo… nie ma na to miejsca! Jest na to tylko jedna odpowiedź: na złodzieju czapka gore.
Jeszcze ciekawsze jest inne uzasadnienie w tej samej sprawie.
Strona skarżąca zaznaczyła, że do księgi metrykalnej proboszcz może wpisać tylko to, na co zezwala mu prawo kanoniczne. Ewentualnie, jeżeli wprowadza się poprawki, wówczas na taki wpis proboszcz musi mieć zezwolenie kompetentnej władzy kościelnej. Zdaniem strony skarżącej skoro w toczącej się sprawie nie dokonano formalnego aktu wystąpienia z Kościoła Katolickiego przepisami prawa kościelnego, to biskup nie poleci proboszczowi dokonania zmian w księdze metrykalnej, a ten z kolei nie ma tytułu prawnego, aby o nią zabiegać. Nadto, strona skarżąca wskazała, że w myśl prawa kościelnego ? Proboszcz Parafii pw. św. […] w M., nie jest stroną. Wobec powyższego ewentualne wykonanie zaskarżonej decyzji, spowoduje narażenie jej na sankcje karne określone w Kodeksie Prawa Kanonicznego, wynikające z nieposłuszeństwa wobec biskupa. Takie zdarzenie mogłoby okazać się precedensem i prowadziłoby nawet do usunięcia z urzędu proboszcza, co byłoby wyrządzeniem stronie skarżącej znacznej szkody. Strona skarżąca dodała, że księgi metrykalne to dokumenty kościelne, wobec czego wydawanie dyspozycji przez czynniki świeckie, nakazujące dokonać jakiegoś zapisu, są niedopuszczalne.
Bardzo ładnie, tylko – mówiąc Kubusiem Puchatkiem – co jest czym czego Panie Mecenasie, skoro po to właśnie jest skarga na decyzję? Naczelny Sąd Administracyjny objaśnił to w sprawie II OZ 184/05 z 28 kwietnia 2005, LEX nr 302251:
Oparcie wniosku o ochronę tymczasową na niezgodności decyzji z prawem, a zwłaszcza rozstrzygnięcia Sądu w tym zakresie, niweczyłoby kontrolę sądową legalności decyzji administracyjnej.
Później były na ten temat różne inne orzeczenia, na przykład to:
kwestionowanie merytorycznej zasadności decyzji organu we wniosku o wstrzymanie wykonania decyzji nie mieści się w treści przepisu art. 61 § 3 p.p.s.a.
Sędzia musiał więc lawirować żeby nie dać się wciągnąć w tę przewrotną grę w której przyszły wyrok będzie konsekwencją podjętej jednoosobowo decyzji o zostawieniu adnotacji „na po wyroku”. Póki co sędziowie nie dają się złapać w pułapkę i jeśli idą proboszczom na rękę to nie wpływając na nadchodzące rozprawy. Prawo do uczciwego procesu – które było tu stawką – jest chyba uratowane, ale gdyby nie było – zawsze mamy NSA.
PS: Dla dwóch proboszczów przygoda w sądzie skończyła się zanim zaczęła, bo polegli na banalnych wymogach formalnych. Pierwszy „wypadł za burtę” z powodu braku wpłaty 200 zł wpisowego (sygn. II SA/Wa 457/14). Drugi – na braku odpowiedniej liczby odpisów. Co ciekawe nie podjęli starań o usunięcie braków i tym samym – przebrnięcie przez formalności. Chyba po raz pierwszy w III RP duchowni są traktowani normalnie czyli muszą się odwoływać od decyzji z którą się nie zgadzają – i od razu pojawiły się problemy. Ceną niedopełnienia formalności jest przekazanie sprawy do postępowania egzekucyjnego więc tylko patrzeć aż prasa katolicka uderzy w ton męczeński a posłanka Pawłowicz odkryje kolejny atak na Kościół. Już w marcu uprzedzałem w wywiadzie, że traktowanie przez dwie dekady 10 tys. proboszczów niczym ambasadorów w końcu obróci się przeciwko nim samym! Niestety znowu miałem rację i teraz kler ma aplikowaną terapię szokową – a tego nikt nie lubi.
Facebook Comments