Szkocki Kościół katolicki został oskarżony przez brytyjskie National Secular Society o posługiwanie się zawyżonymi statystykami katolików w próbie zablokowania ustawy o małżeństwach jednopłciowych. The Christian Institute zasugerował bowiem, że „Szkocka Partia Narodowa nie będzie zasługiwać na głosy ponad 800 tysięcy rzymskich katolików jeśli będzie nalegać na małżeństwa jednopłciowe„. Powtórzył to później w artykule prasowym polityk opozycyjny.
Jak się okazało, liczba ta pochodzi ze spisu powszechnego sprzed dekady i obejmowała także ówczesne dzieci poniżej 18 lat (wychowywane przecież przez katolickich rodziców). Do tego w ciągu ostatniej dekady liczba osób przyznających się do katolicyzmu spadła z 16 do 13 procent. Po uwzględnieniu obu czynników okazuje się, że realna liczba „szkockich katolickich wyborców” to nieco ponad pół miliona – najwyraźniej mniej imponująca w charakterze straszaka.
Pomijając żonglerkę liczbami, nie wiadomo skąd w ogóle pomysł, że biskupi rozporządzają głosami katolików nad urną wyborczą. Prawie wszystkie aktywne seksualnie katoliczki stosują jakąś formę „nienaturalnej” antykoncepcji… Najwyraźniej katolicka etyka seksualna jest niegodna poparcia ponad ośmiuset tysięcy szkockich katolików.
Czemu oni tak kłamią? Bo wątpię, żeby to było nieumyślnie.