16 sierpnia w kancelarii parafialnej Parafii rzymskokatolickiej pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Zbydniowie (powiat Stalowa Wola) doszło do bezprecedensowego wydarzenia. Do „urzędu parafialnego” przyszedł 40-letni Krzysztof K. w celu „wypisania go z religii rzymsko-katolickiej„. Trzeba dodać, że jest to człowiek znany organom ścigania, który niedawno skończył odsiadywać wyrok za pobicie. Do tego kobieta mieszkająca w jego miejscu zamieszkania zgłosiła policji zawiadomienie o znęcaniu się nad nią, a on sam spędził noc w izbie wytrzeźwień. Jak przystało na porządnego „kandydata na apostatę” miał ze sobą kartkę z formułką o apostazji.
Od tego momentu pojawiają się dwie wersje – „kandydat” twierdzi, że proboszcz dał mu do zrozumienia, że jego „apostazja” go nie interesuje i może sobie dać z tym spokój. Proboszcz twierdzi, że mężczyzna zachowywał się wyjątkowo wulgarnie i go wyprosił. „Ku..a! Wypisz mnie chłopie z tych waszych rejestrów!” – zacytował sam siebie dla lokalnego tygodnika „Sztafeta”. Od słowa do słowa doszło do przepychanek, a potem regularnej bójki na kopniaki i pięści. Skończyło się na ranie Krzysztofa K. i obrzęku twarzy proboszcza Zygmunta Lipca (dostał w nos). Gdyby rozstrój zdrowia trwał powyżej 7 dni pobicie proboszcza byłoby ścigane z urzędu, ale lekarz uznał, że duchowny dojdzie do siebie w ciągu tygodnia. To ważne, bo oznaczało, że proboszcz mógł ścigać sprawcę z oskarżenia prywatnego. Policja umorzyła więc sprawę a biskupowi sandomierskiemu nie zależało na procesie, nawet mimo dużych szans na jego wygranie. „Wypisanie Krzysztofa K. z religii rzymsko-katolickiej” siłą rzeczy zostało odłożone ad acta.
Przykre, że proboszcz z niewielkiego Zbydniowa padł ofiarą furiata i przestępcy. Pokazuje to jednak, że Rada Prawna KEP w 2008 roku posadziła ponad 10 tysięcy proboszczów na beczce prochu. Dosłownie każdy – w tym kryminaliści i niezrównoważeni psychicznie – może przyjść do dowolnego proboszcza w Polsce i powiedzieć, że to „jego” parafia. Co jest zupełnie nie do sprawdzenia – wystarczy podać miejscowy adres jako miejsce zamieszkania (co obrotniejsi „kandydaci na apostatów” tak robią żeby uniknąć kontaktu ze „swoim” proboszczem). Nawet jeśli tak skrajne sytuacje jak w Zbydniowie są incydentalne to ciemną liczbą są przypadki awantur i obrażania, którym takie stresujące spotkanie sprzyja. Można tego w prosty sposób uniknąć, ale arcybiskup Andrzej Dzięga chcąc zagrać na nosie niewielkiej grupce oszołomów naraził bezpieczeństwo osobiste tysięcy księży. Teraz cały polski Kościół czeka na to, by radosną twórczość abp Dzięgi naprawił Watykan.
źródło: Tygodnik „Sztafeta”, informacja własna
To się zaczyna ostra wymian zdań. Może reszta proboszczów weźmie sobie to do serca i nie będzie oponować. Powinniśmy temu panu podziękować za osobisty protest. Tylko po co ta przemoc?