Kościół anglikański – którego formalną głową jest kobieta, Elżbieta II – stanął w obliczu bezpośredniego ryzyka rozłamu na część „liberalną” i „tradycjonalistyczną”. Punktem zapalnym jest nominowanie kobiet na biskupów. W tle, tradycyjnie, czają się geje. Aby uratować jedność tandem kierujący kościołem – arcybiskupi Canterbury Rowan Williams i Yorku John Sentamu – postawili cały swój autorytet na rozwiązanie, które miało być kompromisem. Kobiety miałyby być biskupami, ale jeśli parafia byłaby konserwatywna miałyby „powstrzymywać się od pełnienia swoich funkcji”. W takich wypadkach rządziłby „biskup uzupełniający” – z urzędu facet. Czyli kobiety byłyby biskupami, ale malowanymi, bo władzę i tak mieliby mężczyźni, którzy by je „uzupełniali”. Synod był o włos o przyjęcia tego rozwiązania i doszłoby do tego gdyby głosowali nad nim wszyscy uczestnicy jako całość. Wynik był bowiem 216 do 191. Postanowiono jednak głosować „izbami”. Synod anglikański dzieli się na trzy izby – izbę biskupów, izbę kleru i izbę laikatu. „Za” głosowali biskupi i laikat, ale minimalną większością głosów – 90 do 85 przy 5 wstrzymujących się – propozycję odrzuciła izba kleru. Tym samym kompromis poległ ponieważ aby prawo zostało przyjęte wymagane jest zaakceptowanie przez wszystkie trzy części synodu. Odrzucono także dodatkową propozycję utworzenia trzech „męskich” diecezji w których konserwatyści mogliby żyć niczym w rezerwatach.

Powodem było to, że jego jedynym celem było uratowanie się przed schizmą, ale sam pomysł nie satysfakcjonował ani zwolenników ani przeciwników kobiet-biskupów. Dla zwolenników – w tym kobiet, których liderką jest Christina Rees z platformy „Kobieta i Kościół” – było to wprowadzenie dwutorowości w kierowaniu diecezjami i sprowadzenie kobiet do roli pozbawionych władzy figurantów. Dla przeciwników – z grupy jak na ironię o nazwie „Reforma” – było to zaś nadal igranie z ich sumieniem i wizją wiary. Odrzucenie zgniłego kompromisu oznacza, że pierwsza kobieta-biskup może objąć diecezję w 2014 roku. Kobiety są wyświęcane od 1994 roku i stanowią obecnie 1/3 kleru anglikańskiego. Przeciwnicy równouprawnienia mają kłopot z uzasadnieniem swojego stanowiska. „Na pastora tak, ale na biskupa nie” nie brzmi przekonująco. Na biskupów typowane są co najmniej trzy. Wynik głosowania był wstrząsem dla dwóch najważniejszych arcybiskupów, których pozycja znacznie osłabła. Rowan Williams co prawda mówił, aby „nie traktować tej poprawki jako testu lojalności”, ale synod odrzucił wniosek na szali którego położył swój autorytet. W dodatku przeciwko głosowało 15 z 40 biskupów. Otwarcie mówi się więc o „utracie przywództwa”. Teraz może się okazać, że poza nimi dwoma wszyscy są zadowoleni. I liberałowie i konserwatyści a najbardziej Benedykt XVI. Cała ekwilibrystyka polegała na tym aby nie dopuścić do wrogiego przejęcia części kościoła anglikańskiego przez Watykan. W listopadzie papież wydał instrukcję „Anglicanorum coetibus”, która otwiera szansę na „nawrócenie” wszystkim anglikanom, którzy nie chcą widzieć pastorek. Richard Dawkins kpił wówczas: „Przyjdźcie do nas. Przyjmujemy wszystkich mizoginów”. Papież tak bardzo chce przejąć część kościoła anglikańskiego, że przełknął nawet żonatych księży anglikańskich. „Co mają zrobić księża katoliccy? Przejść na anglikanizm, ożenić się i przyjść z powrotem?” – kpił z kolei jego dawny kolega Hans Keung. Po zagwarantowaniu konserwatystom przez papieża „miękkiego lądowania” rozłam wisi w powietrzu. Konserwatyści negocjują już warunki „nawrócenia” z katolickim biskupem Nottingham Malcolmem McMahon’ym. Anglikanizm pójdzie w stronę liberalizmu a katolicyzm jeszcze bardziej umocni się jako ostoja konserwatyzmu.

Facebook Comments

Post a comment